Wielu porównywało ten mecz do rozegranego kilka godzin wcześniej spotkania West Ham - United. Legia prowadziła dwoma bramkami by frajersko przegrać. To nie jest problem, to się w piłce zdarza. Problemem jest fakt, że była to trzecia porażka z rzędu, a Ruch raczej nie jest polskim Manchesterem.{jcomments on}

 

Z wypowiedzi Macieja Skorży wynikało, że nie wie czemu jego zespół przegrał. Aczkolwiek pewne słuszne domysły na ten temat miał. Dobrze zauważył, że jego zespół grał dobrze wtedy, kiedy wszystko szło po jego myśli. Dalej jednak wypada dostrzec, że kiedy kolektyw padł, poszczególni piłkarze zaczęli popełniać szkolne błędy, zaś Ruch, nie będąc naciskanym mógł sobie pozwolić na więcej i w środku i w ofensywie.

Ruch teoretycznie nie miał szans w tym spotkaniu. Legia w 4-5-1 zaczęła wysoko w środku, spychając pomoc chorzowian głęboko w tył, zaś dwójką napastników, operującą praktycznie w linii (4-4-2) zajmowała się czwórka obrońców. Do tego doszły roszady personalne w drużynie gości. Zwłaszcza prawa flanka pozostawiała wiele do życzenia. Na tej stronie marnie radził sobie Zieńczuk, w dodatku jako zawodnik mocno ofensywny nie zapewniał zbyt dobrej asekuracji innemu nowicjuszowi na pozycji - Grzybowi. Nie dziwi za specjalnie, że właśnie lewą stroną Legia atakowała częściej i skuteczniej. Po szarżach tą flanką zdobyła dwubramkowe prowadzenie, w obu sytuacjach można było mieć sporo zastrzeżeń do chorzowskiej defensywy, choć zawodziła ona już wcześniej, jak choćby dając się zaskoczyć podczas kopiowania przez Legię rozegrania rzutów rożnych na "szarańczę".

 

Trener Fornalik wielkiego pola manewru nie miał. Jankowski został wycofany bardziej do środka, Zieńczuk przesunął się bardziej do centrum, ale operował bliżej prawej. Ruch od początku bronił się dość wąsko, ale teraz ustawili się jeszcze bardziej kompaktowo, zaś Jankowski zaczął absorbować dwójkę defensywnych pomocników. Nic to nie zmieniało w kwestii rozegrania akcji przez gości, Legia była na komfortowym prowadzeniu, grała dobrze i wydawać się mogło, że nic się nie może wydarzyć.

Tuż przed przerwą przypomnieliśmy sobie jednak instytucję "gola z niczego". Piłkę na biegającego na pograniczu spalonego Piecha obrona wybijała tak nieudolnie, że dotarła ona do adresata. Gdyby Legia dociągnęła na przerwę z dwubramkowym prowadzeniem, pewnie by go już nie oddała. Jak stwierdził po meczu Skorża: "Problem pojawia się, kiedy tracimy bramkę. Nagle zespół zmienia swoje oblicze i jest zlepkiem indywidualności. Od początku prowadzenia przeze mnie tej drużyny nie potrafię sobie z tym poradzić.". Jak się okazało później - indywidualności w defensywie były marne, a w ofensywie niewystarczająco dobre. Rybus dwukrotnie był blisko zdobycia gola, ale piłka o centymetry mijała słupek. Błędy za to zaczęła popełniać warszawska obrona. W ofensywie mnóstwo ruszała się para Piech - Jankowski. Operując w 4-4-1-1 mieli znacznie większe pole manewru. Wysunięty Piech biegał nadal na granicy spalonego, czekając na jakąś piłkę w jego kierunku, zaś Jankowski przesunął się właściwie do środka pola, wymuszając pomyłki na graczach Legii.

A tych było coraz więcej. Bramka numer dwa to kopia błędów, które na początku pierwszej połowy popełniał Ruch. Tam z asekuracją nie zdążał Grzyb, tu - nie zdążono za Grzybem, Jak na ironię - nie zdążył Radović, za którym z kolei nie zdążał wcześniej Grzyb. Obronę Legii cała sytuacja tak zdziwiła, że odpuścili sobie krycie w polu karnym Piecha. Chwilę później Maciej Jankowski zapewnił sobie miejsce w jedenastce kolejki "Piłki Nożnej", podając genialnie do (powtarzam się) biegającego na granicy spalonego Piecha, ten zaś skompletował swój hat-trick.

Nawet taki zimny prysznic nie obudził Legii. Poszczególni piłkarze ze środka grali daleko od siebie, zostawiając na rozegranie mnóstwo miejsca. Niewiele lepiej było i z tyłu i z przodu. Dość powiedzieć, że Ruch samą ruchliwością mógł sobie pozwolić na rozgrywanie piłki bez zbytniego bycia niepokojonym, zaś jedyną szansą gospodarzy stały się akcje indywidualne. Najlepszą przeprowadził Ogbuke, przypominając jakby, że Legia ma lepszych zawodników, ale co z tego, skoro każdy grał sam. Lepsze sytuacje, przy wykorzystaniu maksymalnie prostych środków i wymianie dwóch - trzech podań, tworzył sobie Ruch.

Ten mecz pokazał coś charakterystycznego dla Skorży. Potrafi wdrożyć całkiem przyzwoitą (jak na polskie warunki bardzo dobrą) organizację gry, ale nie do końca potrafi zmusić do jej przestrzegania. Momenty gry doskonałej przeplata kompletna bezradność, brak koncentracji i zapomnienia o tym, co na boisku należy zrobić. I w meczu ze Śląskiem i z Ruchem Legia miała rywala na widelcu i skończyła bez punktów. Jak się bowiem okazuje piłką gra się nie tylko taktyką, ale i mentalnością, a w tej materii Skorży wydaje się jednak nieco brakować, co potwierdzałoby wiele trudnych do wytłumaczenia porażek. Ale - zanim ktoś pomyśli, że nagle zaczynam deprecjonować organizację gry - to przypomnę, że dzięki niej Skorża jest najbardziej utytułowanym trenerem młodego pokolenia.

 

 

Autor: Andrzej Gomołysek

Tekst pochodzi z serwisu:  http://www.taktycznie.blogspot.com/