Podczas grudniowej Lech Conference w Poznaniu jeden z uczestników zadał trenerowi Czesławowi Michniewiczowi pytanie „skąd czerpać »nieksiążkową« wiedzę trenerską?”. Pytanie ciekawe. Pomyślałem, że to dobry temat na krótki tekst. Podczas konferencji wykorzystywano nowe technologie, pytania zadawało się za pomocą Twittera. Czesław Michniewicz, odbiegając trochę od założonego tematu dyskusji, komentował użycie nowinek technologicznych, zarówno w życiu codziennym, jak i pracy trenera – na przykład fakt korzystania z GPS-u zamiast własnego wyczucia przestrzeni, podczas dojazdu na miejsce konferencji. Faktycznie, pomaga i ogłupia zarazem, pełna zgoda. W dyskusji z dziennikarzem Łukaszem Wiśniowskim Michniewicz mówił o groźbie lekkiego zachłyśnięcia się nowinkami, którą dostrzega w naszym zawodzie (nieco paradoksalnie, bo przecież wszyscy słyszeli o wykorzystywanych przez niego dronach), przeroście formy nad treścią, wytwarzaniu niezliczonej ilości wiedzy o meczu czy treningu i problemach, które mogą się w związku z tym pojawiać – między innymi zagubienie się trenera w ilości informacji, czasem abstrakcyjnej wiedzy.

To spojrzenie jest mi bliskie i myślę, że warto się nad tą sprawą głębiej zastanowić. Wydaje się, że powoli mija obecny trend odnośnie do sposobu pozyskiwania wiedzy trenerskiej, który potocznie nazwać by można „im więcej, tym lepiej”. Trend mimowolnie wspierany często przez samozwańczych trenerów od psychiki, a także rozwijający się dzięki okolicznościom. Nagle wyjazd na zagraniczny staż stał się całkiem łatwy i dostępny. Mało tego, organizacja stażów jest oddzielnym biznesem. Podobnie jest z konferencjami. Internet jest przepełniony informacjami trenerskimi. W jednym tygodniu można popracować trochę po hiszpańsku, w drugim po holendersku. Coraz trudniej się zdecydować i skupić. Co roku powstają nowe książki, należy tylko odróżnić te propagujące wiedzę od tych autobiograficznych. Fikcyjne lub autentyczne historie zawodników czy trenerów – czy warte są poświęcenia czasu w budowaniu własnego warsztatu? Z pewnością wymagają dużego przetworzenia, bo przecież nikt nie będzie kopiował zachowań Fergusona; czasy się zmieniają, zawodnicy się zmieniają, „suszarki” nie są już podstawowymi narzędziami pracy trenera.

Kolejny staż i kolejny (im więcej, tym lepiej) bywa jedynie konsumowaniem doznań, jeśli nie idzie za nim wnikliwa analiza, świadomość własnych zainteresowań i pytań, które chce się zadać. Zaangażowanie jest wiodącą cechą trenerów, z radością jednak spostrzegłem w zeszłym roku na okładce „Asystenta Trenera” słowo „dystans” promujące tekst trenera Jacka Magiery. Czasami w pracy trenerskiej brakuje nam trochę dystansu, zatrzymania, analizy, skupienia, świadomego, przemyślanego wyboru tego, co nas przekonuje, i co będzie naszą ścieżką.

Piłka nożna jako część życia społecznego korzysta z prądów, mód współczesności. Obecne trendy wskazują raczej „mniej znaczy więcej” („less is more”), postulując większe skupienie na tym, co chcesz wyegzekwować w swojej pracy, na czym chcesz się skupić. I wynosząc przy okazji jakość ponad ilość. Trzy mecze obejrzane uważnie w jednym tygodniu zamiast piętnastu pobieżnie. Może warto po prostu ze spokojem i uwagą przeczytać „Narodowy Model Gry” i zastanowić się, ile elementów tam obecnych w zadowalający sposób przećwiczyłem ze swoją drużyną? W skupieniu i analizie własnego treningu może pomóc spojrzenie z boku. Wydaje mi się to dosyć istotną sprawą, by ktoś przyglądający się jednostce treningowej od czasu do czasu zadał kilka pytań. Co chciałeś osiągnąć tym ćwiczeniem? Dlaczego tak to zorganizowałeś? Z czego jesteś zadowolony, a z czego nie? Wtedy rozmawia się o faktach, konkretnych ćwiczeniach, nawet o sposobie komunikacji. W teorii bowiem na ogół mniej lub bardziej się zgadzamy. Oczywiście można te pytania zadawać sobie samemu, jednak brak wtedy informacji zwrotnej (lubię słowo feedback), która sama w sobie jest moim zdaniem bardzo pożądana. Myślę, że instytucja tutora (kogoś, kto w życzliwie krytyczny sposób przygląda się naszej pracy) wnosiłaby sporo w proces pozyskiwania wiedzy, przetwarzania informacji czerpanych z zewnątrz i umieszczanych we własnym procesie treningowym.

Wspierając trend „mniej znaczy więcej”, jestem jednocześnie zdania, że i tak trzeba być na bieżąco, znać nowe książki i rozmawiać o wydarzeniach bieżącej kolejki piłkarskiej. Ale jednocześnie podchodzić do tego z większą uważnością i nie bać się powiedzieć: to mnie (w tym momencie) nie interesuje, z tego nie skorzystam, tego nie zastosuję. Nie wszystko naraz.

Na koniec sam chciałbym spróbować odpowiedzieć na pytanie „skąd czerpać »nieksiążkową« wiedzę trenerską”. Również zdarza się, że ktoś zada mi podobne pytanie. Dwa lata temu zamiast na kolejny staż poleciałem bez większego celu do Japonii. W związku z losowaniem grup tegorocznych mistrzostw świata temat japońskiej piłki nożnej staje się interesujący. Jednak nie będę mówił o piłce. Mimo że nie była to podróż zawodowa, wróciłem między innymi z przekonaniem, że obserwując organizację codziennego życia Japończyków (pod wieloma względami odmienną od naszej), widziałem sporo elementów użytecznych w budowaniu procesu treningowego - umiejętność współpracy, bycia częścią większego projektu, szacunek dla innych, szacunek do pracy, punktualność, perfekcyjna organizacja, wykorzystywanie technologii. Oczywiście nie wszystko funkcjonuje idealnie, mam swoje przemyślenia, po prostu te elementy, na które zwracam uwagę, są dostrzegalne na pierwszy rzut oka. Pewnie wielu trenerów chciałoby, aby te zagadnienia charakteryzowały ich warsztat trenerski, drużynę czy klub.

Oczywiście Japonia jest tu tylko pretekstem i przykładem dla mnie interesującym, jednak wierzę, że warsztat trenerski, wiedzę, buduje się nie tylko z kopiowania, powtarzania ćwiczeń, lecz także z twórczego, w miarę spokojnego przetwarzania własnych myśli, z życia poza boiskiem. Wyjazd jest tu jedną z wielu możliwości. Wiedzę trenerską bez wątpienia warto tworzyć na podstawie obserwacji, lecz nie tylko obserwacji meczów lub treningów.